Raport z przyszłości. Spekulatywna historia Warszawy lat 2027–2094

Bartłomiej Dominik Bonawentura Kruk

Gdy analizuje się procesy, które ukształtowały Warszawę w XXI wieku, nie sposób pominąć pierwszych symptomów zmian, począwszy od pamiętnego i tragicznego lata 2027 roku. To wtedy, jak pamiętamy z historii współczesnej, nad Mazowszem zaległy masy zwrotnikowego powietrza, które doprowadziły do fali bezprecedensowych w skali kraju upałów. Na początku sierpnia temperatura w stolicy po raz pierwszy przekroczyła 43 stopnie w cieniu i utrzymywała się na takim poziomie przez kolejnych 12 dni. To właśnie wtedy zmiany klimatyczne, wciąż postrzegane jako coś odległego, zarówno czasowo, jak i geograficznie, na dobre zadomowiły się w polskiej debacie publicznej.

Po początkowym szoku związanym z katastrofalnymi skutkami upałów zawrzała dyskusja o konieczności przygotowania polskich miast na dalsze ekstremalne warunki pogodowe i „uodpornienia” ich na konsekwencje katastrofy klimatycznej. Wtedy też, zdaje się po raz pierwszy, zaczęto traktować poważnie głosy ekspertów od działań mitygacyjnych i adaptacji do zmian klimatu[1], których wcześniej słuchano głównie na konferencjach. Pośród wielu mniej lub bardziej racjonalnych i akceptowalnych planów przeciwdziałania anomaliom pogodowym, wśród których wymienić można między innymi rozpylanie jodku srebra nad obszarami miejskimi[2], do głosu doszła również propozycja wykorzystania zbawiennego wpływu czwartej przyrody na mikroklimat miasta.

Czwarta przyroda[3], czyli przyroda nieużytków – pojęcie ukute przez profesora ekologii Ingo Kowarika, a w Polsce spopularyzowane dzięki pracy naukowej takich badaczy jak Kasper Jakubowski[4] – wciąż nie było rozpatrywane w kategoriach efektywnych strategii adaptacji miast do zmian klimatu. W latach 20. XXI wieku zyskało wprawdzie pewną popularność, jednak w praktyce potencjał nieużytków był rozpoznawany jedynie punktowo i raczej oddolnie. Zmieniło się to za sprawą Stowarzyszenia Przyjaciół Przyrody Miejskiej (SPPM), początkowo nieformalnej grupy powstałej w 2025 roku z inicjatywy mieszkańców i mieszkanek Warszawy, zainspirowanych – jak sami przyznawali w późniejszych wywiadach – między innymi pracą edukatorską Grupy Zakole[5]. Stowarzyszenie zaproponowało radykalną zmianę sposobu myślenia o relacji człowieka z przyrodą miejską. Kluczem miało być przeniesienie uwagi na tereny dotychczas pozostające poza głównymi narracjami polityki miejskiej, określane wówczas jako zielone nieużytki – chwastowiska. Zgodnie z zaprezentowaną wykładnią to nie place miejskie czy inwestycje w infrastrukturę drogową, ale ochrona terenów takich jak Zakole Wawerskie, prawy brzeg Wisły, kanał bródnowski czy region Jeziorka Czerniakowskiego stanowić miały kręgosłup nowej polityki środowiskowo-przestrzennej. W dokumencie wiele uwagi poświęcono potrzebie objęcia radykalną ochroną zielonych nieużytków wraz z ich florą, fauną i fungą w celu zminimalizowania efektu miejskiej wyspy ciepła[6] oraz rosnącej w galopującym tempie utraty miejskiej bioróżnorodności. Argumentowano, iż nieurządzone rezerwuary przyrody odznaczają się bardzo wysokim współczynnikiem akumulacji cieplnej, realnie obniżając temperaturę w swoim sąsiedztwie o 2–5 stopni. Ponadto, za sprawą występowania na tych terenach zjawiska naturalnej retencji, polegającej na magazynowaniu dużej ilości wody opadowej w systemach korzeniowych i glebie, przeżywalność fauny i flory w okresach ekstremalnej suszy była tam znacznie większa.

Fragment mokradła z wystającymi z wody gałęziami. W tle wysokie trzciny.Il. Mariusz Tarkawian

W grudniu 2027 roku Stowarzyszenie Przyjaciół Przyrody Miejskiej przedstawiło Nonantropocentryczną strategię dla miasta stołecznego Warszawy na lata 2028–2048. Choć nad tym dokumentem pracowali od dawna, między innymi prowadząc interdyscyplinarne badania prawego brzegu Wisły oraz dokonując eksperymentalnych konsultacji społecznych wśród ludzkich i nieludzkich mieszkańców stolicy, to jego ostateczne szlify powstawały w czasie licznych protestów – ich uczestnicy domagali się podjęcia błyskawicznych, ale i strategicznych kroków, które umożliwią przeżycie w rozgrzanym i wyjaławiającym się mieście.

Strategię przyjęto w trybie pilnym na początku 2028 roku. Miejskie nieużytki uznane zostały za tereny chronione, w które dokonywano jedynie minimalnych ingerencji. W konsekwencji stały się schronieniem dla ludzkich i pozaludzkich mieszkańców Warszawy w okresach największych upałów. Dokumentowi, oprócz wielu zapisów ze słownika miejskiej mitygacji i adaptacji, przyświecało między innymi hasło „celowego zaniechania”, odwołujące się do pojawiającego się już w przeszłości pojęcia undesign[7]. W zamyśle miało to stworzyć przestrzeń dla rozwiązań wychodzących poza dotychczasowe schematy planowania i urządzania miasta. Tak też się stało – kategoria celowego zaniechania, przeszczepiona na grunt polityk miejskich, zaowocowała dopuszczeniem do procesu projektowego… procesów przyrodniczych. W praktyce określone obszary miasta wyjęto spoza ludzkiej jurysdykcji, pozostawiając ich losy skomplikowanym samoistnym procesom naturalnym.

Przez opinię publiczną zmiany te początkowo odebrane zostały jako półśrodek niemogący sprostać skali katastrofalnych zjawisk, z jakimi mierzyła się ówcześnie stolica. Zastanawiano się bowiem, jak to możliwe, żeby w sytuacji wymagającej „podejmowania działań” postulować ich radykalny brak. Z czasem okazało się jednak, że efekt celowego zaniechania był zawsze podobny: odtwarzanie się spontanicznie występującej przyrody, która w przeciwieństwie do tej urządzonej i kontrolowanej przez człowieka cechowała się większym bogactwem gatunków, lepszą zdolnością absorpcji dwutlenku węgla oraz wyższą odpornością na anomalie pogodowe. To właśnie czwarta przyroda – nieregulowana, niepielona, niepilnowana i niekontrolowana – okazywała się naszym największym sprzymierzeńcem. Warszawskie nieużytki, niegdyś skazane na niechybne włączenie do ludzkiego porządku przestrzennego, stały się nowymi lokalnymi centrami bioróżnorodności i ważnymi elementami walki z konsekwencjami zmian klimatu. Dzięki nadaniu im statusu „miejskich ognisk bioróżnorodności o znaczeniu regionalnym” stały się obszarami badań nad sieciami zależności międzygatunkowych. Po raz pierwszy na taką skalę zastosowano wówczas działania, które dziś nazywamy ochroną prewencyjną wsteczną – zaczęto od zapobiegania zanikaniu lokalnych manifestacji przyrody i istniejących w jej granicach gatunków, aby zyskać czas niezbędny do zrozumienia skomplikowanych implikacji wynikających z ich występowania. Efektem był dalszy wzrost zainteresowania opinii publicznej ochroną zieleni miejskiej. Zmiany dotyczyły nie tylko kwestii środowiskowych – dotykały również samego życia w mieście i redefinicji tego, co uznawane było za normę.

Równolegle do legislacji postępowały zmiany w myśleniu o roli człowieka w miejskim ekosystemie i jego relacji z innymi gatunkami. Nie bez powodu XXI wiek określany jest jako czas upadku ostatniej wielkiej narracji – humanizmu. Antropologia posthumanistyczna wciąż analizuje, co zagwarantowało sukces tej antropocentrycznej narracji, która ustawiwszy człowieka w centrum wszechświata, realizowała swoją politykę podporządkowania środowiska przyrodniczego ludziom przez ponad 500 lat! Odejście od tego sposobu myślenia, zapoczątkowane przez bezwzględną ochronę terenów zielonych w miastach, oznaczało strącenie człowieka z piedestału cywilizacyjnego. W latach 30. XXI wieku po raz pierwszy zaczyna się głośno mówić o potrzebie normalizacji poczucia dyskomfortu. Okazało się, że aby chronić przyrodę, trzeba zrobić dla niej miejsce – zarówno w przenośni, jak i zupełnie dosłownie i fizycznie. Jest to okres, w którym zaczynają pojawiać się również pierwsze kampanie społeczne namawiające do stawiania interesów otaczającego nas środowiska ponad naszymi własnymi. Powszechna dziś rezygnacja z aut na rzecz rowerów, popularność lokalnych podróży względem międzykontynentalnych lotów, masowa rezygnacja z budowania domów podmiejskich na rzecz mieszkania w zabudowie wielorodzinnej – to wszystko konsekwencje działań politycznych podjętych właśnie wtedy. Z perspektywy blisko 70 lat od opisywanych wydarzeń można z całą pewnością stwierdzić, że był to moment przełomowy w kształtowaniu wśród ludzkich mieszkańców świadomości roli, jaką przyroda miała do odegrania w nowych politykach miejskich. 

Efektem opisanego klimatu politycznego była popularyzacja koncepcji hiperobiektu[8], zaproponowanej już w 2008 roku przez filozofa środowiskowego Timothy’ego Morthona. Ta kategoria, pod koniec lat 20. XXI wieku wciąż brzmiąca obco, stanowiła pierwszą z wielu szczelin w antropocentrycznym myśleniu o środowisku przyrodniczym[9]. Zgodnie z Morthonowską wykładnią hiperobiektem nazywamy rzeczy zupełnie nowego typu, takie, których nie jest łatwo bezpośrednio zidentyfikować i które przekraczają ludzką skalę czasu i przestrzeni[10]. Początkowo terminu tego używano do opisywania skomplikowanych, nieuchwytnych zjawisk, które wielopłaszczyznowo oddziaływały na rzeczywistość. Miały również ogromny potencjał spekulatywny, ponieważ ogniskowały w sobie problemy, z którymi nie wiadomo było do końca, jak sobie poradzić, na przykład promieniowanie radioaktywne (niewidzialne, a jednocześnie istniejącego w okresach rzędu dziesiątek tysięcy lat) czy dziura ozonowa (temat powracający cyklicznie za sprawą destrukcyjnego wpływu na życie na Ziemi). Przez zamknięcie ich w kategorii hiperobiektu próbowano wymknąć się paraliżującemu poczuciu marazmu[11], obezwładniającego struktury administracyjne borykające się z przywołanymi zjawiskami. Z czasem wypracowano jednak strategie radzenia sobie z tym zagadnieniem i zebrano je w Raporcie o gospodarowaniu hiperobiektami opublikowanym przez Europejską Agencję Wykonawczą ds. Klimatu, Infrastruktury i Środowiska[12] w 2031 roku. Raport rekomendował myślenie o hiperobiektach również w kontekście przyrody. 

Podstawową zmianą było upodmiotowienie przyrody i traktowanie jej jako bytu, który w sposób niezależny od ludzkiej sprawczości może wpływać na swój kształt, realizując własną, pozaludzką politykę. Ta nowatorska jak na tamte czasy propozycja o ogólnoeuropejskim zasięgu czerpała między innymi z doświadczeń warszawskich. Zakładała, iż tereny dotychczas niezabudowane przez człowieka nie mogą już być traktowane jako grunty pod zabudowę. Odstępstwem od tej reguły miały być indywidualne decyzje sądów rejonowych, dotyczące wyłącznie inwestycji o charakterze dobra publicznego. W praktyce znacznie taniej i łatwiej było modernizować istniejącą zabudowę i dogęszczać już zabudowane działki, a nie budować nowe obiekty. To radykalne wyznaczenie granicy przestrzennego wzrostu ludzkich aglomeracji przyniosło wielką korzyść przyrodzie, która mogła swobodnie rozwijać się zgodnie z własnymi potrzebami. Ponadto położyło fundament pod utworzenie międzynarodowego prawa międzygatunkowego oraz uregulowało z zyskiem dla ekosystemów kwestie gospodarowania odpadami, przerzucając całość kosztów recyklingu na korporacje zarabiające dotychczas na produktach jednorazowego użytku. Na fali tych zmian powstał również Europejski Fundusz Ochrony Krajobrazów Endemicznych.

Powróćmy jednak do Warszawy. Wysiłki konsekwentnej realizacji Nonantropocentrycznej strategii dla miasta opłaciły się – rekordowe powodzie, jakie miały miejsce jesienią 2043 roku, częściowo odtwarzające schemat „powodzi stulecia” z roku 1997, okazały się lepszym testem nowej polityki środowiskowej niż jakakolwiek konferencja organizowana przez polityków. Pomimo serii intensywnych frontów atmosferycznych, które zrzuciły na teren Polski odpowiednik ośmiomiesięcznych sum opadów, nie doszło do powtórki z historii. Oczywiście, jak wskazują komentatorzy ówczesnych wydarzeń, nie bez znaczenia okazała się wielka modernizacja wałów przeciwpowodziowych zrealizowana na terenie kraju w latach 30. XX wieku, a także rozbetonowanie stolicy i tworzenie na szeroką skalę przestrzeni retencyjnych w postaci między innymi konstelacji miejskich ogrodów deszczowych. Jednakże czynnikiem, który odegrał bodaj najważniejszą rolę, były właśnie rezerwaty czwartej przyrody. Jak wskazują autorzy raportu rządowej komisji ds. przeciwdziałania anomaliom pogodowym i skutkom katastrofy klimatycznej z roku 2044, to utworzone zaledwie 13 lat wcześniej „miejskie ogniska bioróżnorodności o znaczeniu regionalnym” przyjęły i zakumulowały około 70 procent fali powodziowej przetaczającej się przez aglomerację warszawską.

Wydarzenia z 2043 roku bardzo wyraźnie pokazały, że ryzykowna strategia radykalnej ochrony przyrody miejskiej opłaciła się, a beneficjentami tych zmian okazali się zarówno ludzie, jak i nieludzie. Na fali politycznej popularności tematów związanych ze współbyciem ekosystemów pozaludzkich w miastach przyspieszyły prace nad kompleksową zmianą legislacji uwzględniającej potrzeby nieludzkich mieszkańców i zabezpieczającej ich interesy. W 2053 roku opublikowana została Karta praw fauny, flory i fungi, która uzupełniła dotychczasowe prawodawstwo. Dzięki nowym regulacjom możliwe stało się reprezentowanie całych ekosystemów w sądach, co znacząco ułatwiło rozstrzyganie sporów reprywatyzacyjnych dotyczących terenów zielonych na ich korzyść, zabezpieczyło ich egzystencję i wyznaczyło nowe warunki współbycia, nakładając na ludzkich mieszkańców szereg obowiązków i ograniczeń. Warto przy tym pamiętać, że „tradycyjne” strategie ochrony przyrody zakładały antropocentryczną rolę człowieka jako kreatora sensów i głównego aktora miejskiego imaginarium. Widać to wyraźnie w przywołanych już losach Warszawy pierwszej połowy XXI wieku, gdy przyroda występowała raczej instrumentalnie, głównie jako przedmiot świadczący usługi ekosystemowe ludzkim bohaterom. Mury antropocentrycznej pychy i ludzkiej zarozumiałości zaczęły jednak pękać w chwili, gdy okazało się, iż nie czyniąc przyrody sobie poddaną, nie tylko nie skazujemy jej na „zły” los, lecz przeciwnie – wreszcie zyskuje ona przestrzeń do samorealizacji sobie tylko znanych interesów. 

Szacunek, jakim otoczono miejską przyrodę w połowie wieku, przekraczał ramy relacji podmiot–aktor–człowiek i przedmiot–rekwizyt–przyroda. Za sprawą pogłębiającej się świadomości nierozerwalnego splotu naszych losów oraz losów wszystkich innych istot ogólnoświatowy dyskurs polityczny coraz częściej meandrował w kierunku w pełni równego i humanitarnego traktowania wszystkich istot żywych. W interakcjach pomiędzy ludźmi i nieludźmi coraz rzadziej doszukiwano się korzyści dla tych pierwszych, które miałyby rzekomo „legitymizować” ochronę tych drugich.

Opisane dotychczas zjawiska i działania, począwszy od lokalnych ugrupowań aktywistycznych, jak SPPM, przez legislacyjne zmiany uwarunkowań międzygatunkowych relacji, na prawie europejskim kończąc, uznaje się dziś za bezpośrednią przyczynę uformowania Ruchu Wyzwolenia Transgatunkowego (RWT). Początkowo kojarzony z próbą restauracji zjawiska ruchu hippisowskiego z lat 70. XX wieku, ruch ten szybko zyskał niezależność ideową dzięki czytelnym postulatom budowy międzygatunkowego przymierza opartego na głębokim szacunku i uznaniu własnej niezależności w kreowaniu celów swojej egzystencji. Jeszcze w latach 40. XXI wieku wciąż uchodziło to za podejście radykalne, a pomysł, iż każdy przedstawiciel innego gatunku ma równe prawa do życia zgodnie ze swoją naturą – za utopijny. Zmieniło się to wraz z popularyzacją koncepcji „kontinuum”, która stworzyła platformę umożliwiającą nam zlokalizowanie interesu Homo sapiens na tle innych gatunków. Słowo to, pierwotnie oznaczające ciągły, uporządkowany zbiór nieskończonej liczby elementów przechodzących płynnie jeden w drugi, w świecie międzygatunkowego miasta do dziś opisuje pewien ideał relacji człowieka z otoczeniem. W świecie kontinuum nie ma miejsca na dychotomie takie jak archaiczny podział na kulturę i naturę, człowieka i przyrodę. Człowieka traktuje się jako integralną część przyrody, ze wszystkimi konsekwencjami takiego podejścia. Była to prawdziwa rewolucja. Za najbardziej bulwersujące uchodziły postulaty zaprzestania ludzkiego sterowania losami przyrody. To myślenie, wprowadzane w rzeczywistość miejską za pomocą działań prawnych, urbanistycznych, projektowych i edukacyjnych, strąciło człowieka z piedestału i odebrało mu przywilej decydowania o tym, co „powinno” wydarzyć się w życiach innych gatunków. Po politycznym sukcesie RWT w latach 60. i 70. XXI wieku nastąpił przełom. Świat zaczął zmierzać w kierunku międzygatunkowego przymierza z konsekwencją porównywalną do tej, z jaką jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej realizował politykę „wzrostu gospodarczego”.

Zastanawiając się nad tym, co definiuje XXI wiek z perspektywy 2094 roku, czyli momentu publikacji tego tekstu, dochodzę do wniosku, że jest to troska. Nie egoistyczna troska o siebie czy innych przedstawicieli swojego gatunku, ale o wszystko, co żywe. Oczywiste dziś dla nas zasady rządzące relacjami międzygatunkowymi, których uczy się od przedszkola, na początku wcale takie nie były. Równość wyrażająca się choćby w systemie powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych, które od 2083 roku obejmują również przedstawicieli gatunków stowarzyszonych, naszych braci i siostry, sąsiadów i sąsiadki, zbliża nas do realizacji planu całkowitego zespolenia się z przyrodą. Na mocy obowiązującego prawa budowlanego zgodnego z dyrektywą ONZ w 2091 roku po raz pierwszy w historii ludzkości zmniejszyła się powierzchnia terenów zurbanizowanych. Zakaz mordowania zwierząt na cele konsumpcyjne i zrównanie kar za przemoc wymierzoną wobec zwierząt z karami za krzywdę wyrządzoną innemu człowiekowi spowodowała drastyczny spadek powierzchni pól uprawnych na całym świecie. To z kolei przełożyło się na wzrastające rokrocznie zalesienie naszego globu. Obserwujemy odtwarzanie się naturalnych ekosystemów. Za sprawą akumulacji CO2 w roślinności, połączonej z kolektywną i dobrowolną rezygnacją z szeregu wygód, poziom dwutlenku węgla w atmosferze sukcesywnie spada. Choć przed nami jeszcze bardzo dużo pracy, a wielu krzywd wyrządzonych naszemu wspólnemu środowisku Homo sapiens nigdy nie będzie w stanie zrekompensować, w rozmowach na temat przyszłości po raz pierwszy od bardzo dawna dominuje optymizm.

***

Rzeczywistość początku drugiej dekady 2022 roku nie pozostawia złudzeń – zmiany, jakie nas czekają, będą znacznie bardziej radykalne, niż wielu z nas się wydaje. Wierzę, że inna przyszłość jest możliwa. Choć, jak słyszymy czasami w mediach, łatwiej wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalistycznego wyzysku przyrody, inna relacja ze światem jest na wyciągnięcie naszych rąk. W kraju, gdzie w roku 2022 bardziej dba się o interesy deweloperów niż zieleni porastającej ich działki, a za powierzchnię biologicznie czynną uznaje się trawnik rosnący na cienkiej warstwie ziemi, skrywającej pod sobą wielokondygnacyjny parking podziemny, nie ma się co łudzić, iż opisany w Raporcie z przyszłości spekulatywny scenariusz przyszłości Warszawy jest prawdopodobny. Nie w tym jednak rzecz.

Przyszłość ludzkości zależy od umiejętności dostosowania się do zmieniającej się sytuacji. Oznacza to wytyczanie nowych strategii budowania międzygatunkowego jutra poprzez między innymi nawiązywanie nowych ludzko-nieludzkich sojuszy. Bo nie damy sobie rady sami. Pocieszające jest jednak, że wcale nie musimy. Przyroda – ta sama, od której od tysięcy lat próbowaliśmy się uniezależnić – wciąż trwa i czeka, by dać jej szansę. Okazuje się, że pozostawiona sama sobie potrafi się nie tylko regenerować, lecz także zaskakiwać bioróżnorodnością. Czasem potrzeba jej do tego kilkudziesięciu, a czasem tylko kilku lat. Czas niezbędny do przywrócenia równowagi ekosystemowej może być więc – na szczęście dla nas – relatywnie krótki, a efekty imponujące i znacznie przekraczające ludzkie umiejętności manipulacji środowiskiem naturalnym. Przyroda nie przestaje nas zaskakiwać i co rusz czegoś nas uczy. Rozwiązania wielu z naszych problemów już kiełkują pomiędzy płytami chodnikowymi i za ogrodzeniami opuszczonych ogrodów działkowych. Musimy im jednak pomóc, by za jakiś czas to one mogły pomóc nam.

 

Bartłomiej Dominik Bonawentura Kruk jest studentem Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, a w pracy zawodowej stara się łączyć interesy ludzi z teoriami posthumanistycznymi. Absolwent Szkoły Architektury Społeczności SAS, rowerzysta i antykosiarkowy aktywista. Członek zespołu Miastozdziczenie.pl.

 


[1] Mitygacja to całokształt działań mających na celu łagodzenie skutków zmian klimatu, na przykład poprzez zapobieganie lub ograniczanie emisji gazów cieplarnianych. Adaptacja do zmian klimatu to z kolei proces dostosowywania się do obecnych lub oczekiwanych warunków klimatycznych, na przykład poprzez zrównoważone planowanie przestrzenne miast.

[2] Projekty geoinżynierii atmosferycznej funkcjonują w dyskursie naukowym od ponad stu lat. Intensywne badania wykorzystania jodku srebra w procesie tzw. zasiewu chmur, przy pomocy rozpylania określonych cząsteczek w atmosferze, przypadają na lata 1950–1970. Wobec wątpliwych rezultatów „robienie deszczu” zostało zdyskredytowane przez wiele instytucji zajmujących się meteorologią. Niemniej jednak Chiny miały wykorzystywać wspomnianą technologię w celu zapewnienia bezchmurnego nieba z okazji ceremonii rozpoczęcia i zakończenia Igrzysk w Pekinie w 2008 roku, a Federacja Rosyjska co roku wykorzystuje jodek srebra do rzekomego „oczyszczania” nieba z okazji obchodów 8 maja. Więcej: Elizabeth Kolbert, Pod białym niebem. Natura przyszłości, przeł. Jakub Jedliński, Filtry, Warszawa 2022, s. 228–242.

[3] W ujęciu Ingo Kowarika czwarta przyroda to roślinność rozwijająca się samoistnie, najczęściej w miejscach opuszczonych lub zdegradowanych. Więcej: https://autoportret.pl/artykuly/czwarta-przyroda-w-miescie.

[4] Kacper Jakubowski, Czwarta przyroda. Sukcesja przyrody i funkcji nieużytków miejskich, Fundacja Dzieci w Naturę, Kraków 2020.

[5] Grupa Zakole skupia osoby badające i aktywnie zabiegające o zachowanie mokradeł warszawskiego Zakola Wawerskiego, z bagnami, torfowiskami, rozległymi podmokłymi łąkami i lasem olszowym. Ten dawny teren rolniczy, samoistnie się renaturalizujący dzięki nieobecności człowieka, jest ważnym zasobem przyrodniczym w skali miasta, wyjątkowym pod względem ornitologicznym. Więcej: www.zakole.pl.

[6] Miejska wyspa ciepła (MWC) to zjawisko klimatyczne polegające na występowaniu wyższej temperatury powietrza w mieście w porównaniu z terenami je otaczającymi. Powstaje najczęściej w miejscach, gdzie zieleń i powierzchnie przepuszczalne zamienia się w powierzchnie sztuczne, takie jak beton czy asfalt, które pochłaniają promienie słoneczne, zamiast je odbijać, a następnie „oddają” energię, ogrzewając otoczenie. Zjawisku sprzyja również brak cienia, klimatyzowanie budynków i ruch samochodowy. 

[7]Undesign (ang.) – dosłownie: nieprojektowanie. Praktyka polegająca na celowym porzuceniu standardowych metod projektowych na rzecz współudziału w procesie twórczym procesów losowych lub wykorzystywaniu strategii niekojarzonych zwyczajowo z projektowaniem; termin oznacza także zaniechanie projektowania.

[8] Timothy Morthon, Hyperobjects. Philosophy and Ecology after the End of the World, University of Minnesota Press, Minneapolis 2013.

[9] Andrzej Marzec, Antropocień. Filozofia i estetyka po końcu świata, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2021, s. 28–29.

[10] Małgorzata Gurowska, Monika Rosińska, Agata Szydłowska, ZOEpolis. Budując wspólnotę ludzko-nie-ludzką, Bęc Zmiana, Warszawa 2020, s. 40.

[11] Ewa Bińczyk, Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2018.

[12] Choć z oczywistych powodów wspomniany raport nie mógł jeszcze powstać, Europejska Agencja Wykonawcza ds. Klimatu, Infrastruktury i Środowiska istnieje naprawdę. Wśród obszarów działalności tej jednostki wymienić należy przeprowadzanie sprawiedliwej transformacji energetycznej krajów członkowskich UE, opiekę nad funduszem transformacyjnym oraz koordynację unijnego mechanizmu finansowania energii ze źródeł odnawialnych.

Copyright © Fundacja Puszka