Jesion wyniosły
Adam Kapler
Wola, ul. Pustola 12
Jesion wyniosły naprzeciwko cmentarza Wolskiego, na ulicy Pustola 12, koło drogi do amfiteatru oraz parku Sowińskiego, to jedno z tych warszawskich drzew, które towarzyszą mi od dzieciństwa. Mijałem go jako mały chłopiec, idąc z rodzicami do parku albo na groby. Gdy dorosłem, zamieszkałem bliżej niego.
Już jako mały brzdąc próbowałem rozwikłać szereg tajemnic z życia tego konkretnego okazu, a potem jesionów w ogóle. Po latach te fascynacje doprowadzą mnie do członkostwa w Polskim Towarzystwie Dendrologicznym i Polskim Towarzystwie Botanicznym, do pracy w Centrum Zachowania Różnorodności Biologicznej przy Ogrodzie Botanicznym Polskiej Akademii Nauk.
Powszechnie uważa się topolę za najwyższe, a dęba za najokazalsze polskie drzewo. Tymczasem to jesiony wyniosłe z Białowieskiego Parku Narodowego są najwyższymi, a także jednymi z najgrubszych drzew liściastych Polski i w ogóle Europy Środkowej. Także „mój” F. excelsior nie ustępuje wymiarami większości znanych mi dębów. Nic dziwnego, że dla Wikingów, Sasów oraz północnych szczepów słowiańskich to właśnie jesion wyniosły, a nie dąb lub świerk, był osią światów i filarem niebios. Jesion jako typowe drzewo dolin i głęboko wciętych jarów musiał rosnąć wyżej od wielu swoich pobratymców. Okazy występujące naturalnie na grzbietach pagórów spotyka się zupełnie wyjątkowo, w specyficznych warunkach mikroklimatycznych i glebowych, na przykład w rezerwacie Jesionowe Góry w Puszczy Knyszyńskiej.
Ciekawiły mnie tajemnicze brązowe grudki, jakimi obsypany był osobnik z ulicy Pustola. Większość przechodniów bierze je za owoce. Do mnie jednak szybko dotarło, że muszą to być raczej jakieś zmiany chorobowe kwiatów, albowiem zdrowe jesiony rodzą owoce w postaci skrzydlaków – mniejszych, ale za to bardziej symetrycznych niż skrzydlaki klonu. Chorobliwe zmiany na roślinach drzewiastych, wszelkie te szypszyny na pędach i galasy na liściach, tumory na korzeniach i pniakach, to w ogóle fascynujący temat. Równie ważny dla stolarza i snycerza, leśnika i sadownika, jak i dla naukowców kultywujących czystą ekofizjologię i ewolucjonizm. Dziś wiemy, że niemal każde takie wyrośle stanowi wypadkową walki między drzewem-gospodarzem a jego pasożytami, wyjątkowo tylko mutualistami, jak u bobowatych i kazuaryn. Podobieństwa między prawdziwymi owocami a „jabłuszkami” galasów, między dobrymi brodawkami bobowatych a chorobowymi guzami na korzeniach rzepaku są głębsze niż tylko wygląd i faktura. Sięgają poziomu komórek i genomów, albowiem patogeny manipulują swoimi ofiarami, wykorzystując gotowe geny i białka odpowiedzialne za formowanie się owoców i nasion.
Pomnikowy egzemplarz z okolic ulicy Pustola 12, podobnie jak jego dzieci porastające dawne okopy Sowińskiego, pyszni się zielenią listowia aż do listopada, po czym gubi je bez przebarwień. Ich uparta szmaragdowa zieleń wspaniale kontrastuje ze złotem jesiennych koron wykarczowanych już topól euroamerykańskich i wciąż stojących leszczyn tureckich, jak również z bujnym szkarłatem liści irg oraz pestczaków derenia jadalnego, posadzonych kilkadziesiąt kroków dalej. Dlaczego zatem ksiądz Twardowski prosił: „Jesionie co pierwszy tracisz liście zbliżając nam jesień. Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierci w każdą wolną sobotę chodzili po lesie?”. Pewnie dlatego, że poeta w sutannie znał wyłącznie wszędobylskie jesiony pensylwańskie Fraxinus pennsylvanicaMarsh., już we wrześniu przebarwiające się na złoto? Jesion pensylwański już w XVIII wieku wprowadzany był masowo do przydrożnych alej i parków krajobrazowych Starego Kontynentu. Stamtąd zaczął rozprzestrzeniać się po zapuszczonych łąkach i pastwiskach. Oświecenie to czas fascynacji Pensylwanią jako utopią zrealizowaną, działającą niczym szwajcarski zegarek. Stąd popularność tamtejszych gatunków w zieleńcach i alejach ówczesnej Europy, szczególnie w Polsce, kraju Kościuszki i Niemcewicza.
Ogromny, o pierśnicy ponad czterech metrów, wysoki na ponad dwadzieścia jeden, egzemplarz z ulicy Pustola to żywy zabytek dawnych łęgów wiązowo-jesionowych Ficario-Ulmetum, chronionych dyrektywą siedliskową pod nazwą „łęgowych lasów dębowo-wiązowo-jesionowych (91F0)”. Bardzo niewiele płatów tego zespołu leśnego uchowało się w Europie do dziś. Jako fitocenozy przywiązane do mokrych, a żyznych gleb już w średniowieczu brane były pod uprawę. Zachowały się tylko na obszarach stanowiących łowiska i menażerie wielkich panów, jak w Białowieży, lub otulinę eremów kamedulskich, jak na Bielanach, zarówno krakowskich, jak i warszawskich. Typowe łęgi wiązowo-jesionowe (Ficario-Ulmetum typicum) tworzyły się na drobnoziarnistych madach, w zalewanych corocznie dolinach wielkich rzek Europy, Azji Mniejszej i Syberii. Wolskie lasy łęgowe z ówczesnego uroczyska Pustola należały do drugiego, rzadziej spotykanego typu łęgów ze śledziennicą bądź kopytnikiem (Ficario-Ulmetum chrysosplenietosum lub asaretosum), formujących się na czarnych ziemiach wąwozów, dolin strumieni, jeziorek oraz innych stale wilgotnych zagłębień.
Tajemnicza nazwa już osuszonych przycmentarnych glinianek, a dziś uliczki Pustola, wciąż nie doczekała się objaśnienia. Jak podaje niezastąpiony do dziś Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, to uwieczniony w nazwie przystanku metra wielki książę mazowiecki Janusz nadał w 1452 roku szpitalowi św. Ducha niewielki młyn „proper Varschoviam super rivulo Drzanszna” z sadzawką (stawem rybnym? wyrobiskiem gliny dla cegielni? poidłem dla koni?), jak również cały folwark, wówczas już zwany Pustola, położony przy trakcie z Warszawy na Błonie. Toponim Pustola można wywieść albo od pustki, albo od pustułki Falco tinunculus. Pustka oznaczałaby miejsce wcześnie odlesione i/lub słabo zaludnione, być może z uwagi na wilgotny klimat. Pustułka to gatunek małego sokoła, coraz częściej celowo sprowadzany na wielkomiejskie blokowiska w celu ograniczenia populacji gołębi miejskich i srok. W czasach księcia Janusza ceniono ją znacznie niżej. Dawni sokolnicy uważali ją za głupszą od innych szponiaków (prasłowiańskie, zachowane w rosyjskim słowie pustoj oznacza człowieka tępego, niewyuczalnego). Za sprawą długiego ogona ustępuje wielu swoim kuzynom pod względem zwinności i prędkości, nie zawsze też kwapiła się do polowań na szkodniki (gryzonie na polach czy szpaki w sadach), preferując raczej jaszczurki i owady, w tym tak ukochane przez dawnych Polaków pszczoły.
Następnym fascynującym zagadnieniem związanym z jesionami jest możność wykorzystania ich w charakterze podkładki pod inne rośliny ozdobne. Na dzikich Fraxinus excelsior szczepić można odmiany ozdobne i jego egzotycznych kuzynów. Jeszcze użyteczniejszy dla ogrodnictwa będzie wspomniany wcześniej jesion pensylwański, na którym szczepi się lilaki Syringa spp. Rzadko spotykany w Polsce jesion mannowy F. ornus to z kolei wyborna podkładka pod kolekcjonerskie rarytasy z rodziny oliwkowatych jak „dziad z siwą brodą”, czyli śniegowiec wirginijski Chionanthus virginicus. To empiryczna wiedza wielu pokoleń ogrodników na temat zgodności lub niezgodności zrazu z podkładką była dla Darwina – obok lepiej znanych obserwacji zięb z Galapagos – jednym z wielu dowodów na wspólne pochodzenie szeregu zdawałoby się niepodobnych gatunków, jak lilak i jesion. Bo popatrzmy tylko: pierwszy jest niski, chudy, pogięty, z sercowatymi pojedynczymi liśćmi, o bajecznie wonnych, kolorowych kwiatach, a owocach w postaci pękających torebek. Drugi wysoki, gruby, prosty, o wielokrotnie złożonych pierzastych liściach, z kwiatami o niepozornej barwie i aromacie, zaś owocami w postaci skrzydlaków. A przecież zrastają się wybornie, czasami nawet lepiej niż jeden lilak z drugim lilakiem czy podobniejszym od jesionu ligustrem.
Jak wiązom w XX wieku, tak obecnie jesionom wyniosłym zagraża masowe zamieranie wskutek choroby wywołanej grzybkiem workowatym zwanym pucharkiem jesionowym Hymenoscyphus fraxineus (syn. Chalara fraxinea), w Polsce opisanym po raz pierwszy w 2006 roku. Pucharka tego przywleczono do Europy zapewne wraz z niedostatecznie kwarantannowanym materiałem azjatyckiego gatunku jesionu. Analogiczne nieszczęście przytrafiło się amerykańskiemu gatunkowi jadalnych kasztanów, wyniszczonemu na przełomie XIX i XX stulecia przez pasożytnicze grzybki mimowolnie sprowadzone z okazami jego wschodnioazjatyckich krewniaków. Ocalenie tych pomnikowych drzew wymaga kompleksowych działań, ratujących zarówno całe ich ekosystemy, jak i niedobitki wciąż zdrowych okazów, wreszcie ich zasoby genowe w postaci rozmaitych kolekcji. Dlatego tak ważne jest działanie banków genów dla roślin – i to im poświęciłem najlepsze lata mojego życia.