Kotek wolno żyjący
Renata Mika-Witkowska
Żoliborz, Osiedle Zatrasie
Ktoś wyrzucił, ktoś nie chciał, ktoś uznał, że za dużo miauczy, i zamknął drzwi. Całymi dniami siedział na parkingu, żebrząc o jedzenie. Taki zwykły, szary, z pięknymi równoległymi prążkami na przednich łapkach. Mocno nieufny i przerażony, ale głód wygrywał. Podchodził do ludzi otwierających bagażniki od samochodów. Wszyscy go jednak przeganiali – bo znowu jakiś dziki kot będzie chodził po ich ogródkach.
Jak się potem dowiedziałam, jedna z mieszkanek naszego bloku rzucała w niego ziemniakami, żeby nie podchodził pod okna. Tak, tak wygląda nasz piękny elitarny Żoliborz od kuchni… A potem jakiś pan powiedział, że jak go nie przegonię, to on go otruje. Tak, tak wygląda piękny, elitarny Żoliborz od kuchni…
Zauważyłam kotka zimą, kiedy schował się pod mój samochód, żeby się ogrzać. Przyniosłam miseczkę z jedzeniem. Nie podszedł, bał się. Musiałam odejść, żeby zaczął jeść. Kolejnego wieczoru już czekał na mnie, ale wciąż nie dał do siebie podejść. Wylękniony, przerażony, kilkuletni szaraczek. Jak się później okazało, w piwnicy innego bloku były jeszcze cztery wolno żyjące koty. Nigdy o nich wcześniej nie słyszałam. Mój szaraczek do nich dołączył, ale nigdy go nie zaakceptowały.
Od tamtego czasu regularnie dokarmiam te kotki. Są wysterylizowane i mieszkają w piwnicy, która przecież jest ich domem, bo właśnie tam prawie wszystkie się urodziły. Są mieszkańcami tego bloku, a szaraczek stał się jego nowym, piwnicznym lokatorem. Nie ufają ludziom, nie podejdą, boją się dotyku, nie kwalifikują się do adopcji. Takie niczyje, niechciane i bezbronne wobec nienawiści ludzi. Na pytanie: „dlaczego?” już nawet nie próbuję sobie odpowiedzieć.
Uważam, że kotki wolno żyjące (nie wychodzące i nie bezdomne) są pełnoprawnymi mieszkańcami naszego osiedla, dzielnicy i miasta. Kiedyś czytałam, że podczas słynnej powodzi we Wrocławiu koty wolno żyjące zginęły, a potem miasto nawiedziła plaga gryzoni. Wrocław podjął wtedy próby, żeby jak najszybciej koci mieszkańcy powrócili do miejskiego ekosystemu.
Każdy kotek otrzymał ode mnie imię, bo to przecież mieszkaniec. A bohater z parkingu nazywa się teraz Klusiu. Pewnie wiecie dlaczego…